Władysław Mazurkiewicz vel Elegancki Morderca
Akta sprawy
Oskarżony: Władysław Mazurkiewicz nazywany również Eleganckim mordercą, mordercą z kwiatkiem, pięknym Władkiem, upiorem z Krakowa.
Data i miejsce urodzenia: 27 kwietnia 1911 rok, Kraków, Polska
Data i miejsce śmierci: 29.01.1956 rok, Kraków, Polska
Skazany na karę śmierci przez powieszenie.
Oskarżony o 6 morderstw, dwa usiłowania zabójstwa, nielegalne posiadanie broni, fałszowanie dokumentów, handel walutą. Zgodnie z ówczesnym artykułem 225 paragraf 1 kodeksu karnego za każde przestępstwo groziła mu kara śmierci.
Czas na historię polskiego mordercy, który siał postrach w powojennej Polsce. Bez wątpienia była to najważniejsza kryminalna sprawa lat 40 i 50, dorównująca rozgłosem przedwojennemu procesowi Rity Gorgonowej. Mowa tutaj o Władysławie Mazurkiewiczu, który mordował w czasach, gdy ludzie znikali i nikogo specjalnie to nie dziwiło. Pachniał zachodnimi perfumami, brylował na salonach, bywał w wytwornych kawiarniach i restauracjach. Zawsze elegancki i towarzyski – szalały za nim kobiety, a mężczyźni zabiegali o jego przyjaźń. Z uwagi na jego maniery prasa nazywała go ”Eleganckim mordercą”, z powodu kwiatka w butonierce – ”Mordercą z kwiatkiem” oraz ”upiorem krakowskim”, ponieważ mieszkał w luksusowym apartamencie w centrum Krakowa. Jednak wszystko to było tylko maską, która ukrywała oblicze jednego z najbardziej wyrachowanych morderców powojennej Polski.
Dzieciństwo oraz życie przed wojną
Władysław urodził się 27 kwietnia 1911 roku w Krakowie. Był jedynym dzieckiem Leona i Heleny Mazurkiewiczów. Ojciec był zecerem w Drukarni Narodowej w Krakowie, matka nie pracowała. Zostawiła męża i 3-letniego Władka – zamieszkała w Warszawie z doktorem Mariuszem K. Helena zażyła śmiertelną dawkę morfiny po kłótni z narzeczonym w kamienicy przy ulicy Chmielnej 10. Zmarła po przewiezieniu do szpitala Dzieciątka Jezus 29 listopada 1920 roku, w wieku 29 lat. Władysław Mazurkiewicz był wychowywany przez drugą żonę ojca – Stanisławę. Jako dziecko lubił czytać kryminały. Podobno chciał zostać prawnikiem, żeby wyrwać się z biedy. Wytrzymał na studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim tylko dwa lata – ostatecznie ukończył trzyletnią szkołę poligraficzną i idąc śladami ojca, rozpoczął pracę w Drukarni Narodowej. Pracował w niej aż do wybuchu wojny.
Życie w luksusie
Wybuch wojny i okres hitlerowskiej okupacji w przeciwieństwie do wielu Polaków stał się dla niego przepustką do luksusowego życia. W tym czasie zaprocentowała jego znajomość z kapitanem Rudolfem Arnoldem z krakowskiego gestapo, od którego otrzymał legitymację fryzjera tajnej policji. Dzięki niej odwiedzał najdroższe hotele i restauracje, żył i bawił się w najlepsze. W ten sposób zdobył nie tylko dojście do żydowskiego złota i kosztowności, ale też stał się nietykalny. Kapitan Arnold dostarczał Mazurkiewiczowi złoto, a ten wymieniał je na dolary. Potem równie łatwo wślizgnął się w łaski nowych właścicieli Polski. Był społecznym inspektorem ruchu w milicji i ławnikiem w kolegium. Był instruktorem nauki jazdy mocno osadzonym w środowisku „Krakówka”, bywalcem drogich restauracji, przyjacielem adwokatów. W wolnym czasie zabawiał damy, grał w karty, handlował walutą, złotem i dewizami. Handlował również butami i skórą, która była jednym z deficytowych towarów w tamtych czasach. Był znany ze swojego mieszczańskiego, eleganckiego i szarmanckiego sposobu bycia. Krakowianie, którzy uwielbiali tytułomanię, zwracali się do niego – „inżynierze” albo „mecenasie” pomimo tego, że nie miał takiego tytułu. Chodziły słuchy, że zbił majątek na obracaniu pożydowskim mieniem, a także, że ”dorabiał’’, jako informator gestapo, który donosił na polskie podziemie, ale nie było na to dowodów.
Modus operandi
Sposób wabienia potencjalnych ofiar nie był zbyt wyszukany – rozpuszczał wieści, że ma do sprzedania po bardzo atrakcyjnej cenie dolary lub złoto. Następnie dochodziło do próbnej transakcji na niewielką skalę z potencjalną ofiarą. Potem Mazurkiewicz proponował wielki biznes, umawiał się z ofiarą w odludnym miejscu lub wywoził ją w takie miejsce do rzekomego kontrahenta. Gdy był już pewien, że ofiara ma przy sobie wyznaczoną kwotę, zabijał ją i zabierał przeznaczone na wymianę pieniądze. Następnie zwłoki przenosił do bagażnika, jechał nad Wisłę, rozkładał koc i tak długo się opalał, aż plaża się wyludniła. Gdy zapadał zmrok, topił zwłoki w Wiśle. Tylko dwie jego ofiary zostały odnalezione. Początkowo częstował swoje ofiary zatrutą żywnością. Później nabył broń – pomimo zmiany przedmiotu, którym zabijał, sposób werbowania ofiar pozostał ten sam. Podobno Władysław miał bardzo słaby charakter i z tego powodu upodobał sobie zabijanie poprzez strzał w tył głowy. Nie musiał patrzeć ofierze w oczy i unikał potencjalnej walki.
Ofiary
- Tadeusz Bommer – 16.03.1943 rok
Pierwszą niedoszłą ofiarą Mazurkiewicza był trzydziestoośmioletni Tadeusz Bommer – polski oficer żydowskiego pochodzenia, który ukrywał się w Krakowie pod nazwiskiem Ryszard Staniecki. Handlował złotem oraz dolarami – jednym z jego klientów był piękny Władek, który był znany z tego, że potrafi wszystko sprzedać, a w związku ze swoimi układami z gestapo jest nietykalny. Punktem kontaktowym Bommera było mieszkanie Danuty Dobrzańskiej na ulicy Kanoniczej. Mazurkiewicz zamówił u Bommera dziesięć złotych dolarówek oraz cztery austriackie, złote dukaty. 16 marca 1943 roku Władysław przyszedł do mieszkania Tadeusza, aby sprawdzić, czy towar jest gotowy. Pojechali do Niemca mieszkającego w folwarku w Mydlnikach, który rzekomo chciał kupić walutę w złocie. Po dotarciu na miejsce Władysław poczęstował Tadeusza wódką oraz bułką. Ku zaskoczeniu Bommera bułka była gorzka, a pod szynką były czerwone przebarwienia. Bommerowi kręciło się w głowie, miał mdłości, wymiotował. Czuł migdałową gorycz w ustach, stracił władzę w rękach i nogach. Nie był w stanie krzyczeć o pomoc. Mazurkiewicz cały czas przypatrywał się całej sytuacji zza wału. Bommer ostatkiem sił dotarł do pierwszego napotkanego po drodze domu – gospodarze pomogli wrócić mu do miasta tramwajem. Wieczorem lekarz – profesor Oszacki, dał mu zastrzyk i poinformował, że został otruty. Pod szynką był biały proszek- bułka trafiła do analizy. Podczas badania stwierdzono, że w bułce znajdowały się duże ilości żelazocyjanku. Mazurkiewicz oddał Tadeuszowi wszystkie pieniądze. Warto tutaj zaznaczyć, że cyjanek to substancja silnie trująca, która reaguje z kwasem solnym w żołądku i przekształca się w śmiertelny cyjanowodór powodując śmierć. Możliwe, że dawka była za mała lub Bommer miał zbyt niskie pH soków żołądkowych. Zapach cyjanku jest wyczuwalny przez tylko 20% populacji ludzkiej. Jest to najprawdopodobniej cecha uwarunkowana genetycznie.
2. Wiktor Zarzecki – 15.12.1943 rok
Pół roku po próbie otrucia Bommera, Mazurkiewicz poznał Wiktora Zarzeckiego w karciarni braci Kortów na rogu ulicy Poselskiej i Grodzkiej. Żeby nie popełnić tego samego błędu, co przy Tadeuszu, Elegancki Morderca lepiej przygotował się do czekającego go zabójstwa. Wiktor Zarzecki był pięćdziesięciopięcioletnim przedwojennym agentem ubezpieczeniowym, hazardzistą oraz bogaczem. Podobno piękny Władek zakupił kilka razy od Wiktora niewielką sumę dolarów. Następnie zaproponował Zarzeckiemu transakcję, która miała przynieść spore zyski. Kupcem miał być właściciel wapiennika z Pychowic, który chciał kupić tysiąc dwieście dolarów. Założenie Mazurkiewicza było takie samo jak w przypadku Tadeusza Bommera – chciał otruć Zarzeckiego, a przygotowane do transakcji dolary ukraść. Po przybyciu na miejsce poczęstował Zarzeckiego herbatą, do której wcześniej dosypał cyjanku. Po otruciu przeszukał kieszenie, gdzie znalazł skórzany portfel, a w nim sześć tysięcy złotych, kenkartę oraz inne dokumenty. Zwłoki zaciągnął na brzeg rzeki, włożył do łódki, którą odepchnął jak najdalej, aby popłynęła z prądem Wisły. Sąd Grodzki w Krakowie uznał Wiktora Zarzeckiego za zmarłego 2 listopada 1946 roku, po tym, jak jego żona oznajmiła, że po wyjściu ze swojego biura ślad po nim zaginął. Dopiero 10 lat później ku zaskoczeniu wszystkich Elegancki morderca przyznaje się do morderstwa Wiktora Zarzeckiego. Mazurkiewicz podczas procesu zeznał, że cyjanek wziął z Urzędu Probierczego przy ulicy Kanonicznej w Krakowie.
3. Władysław Brylski – 17.07.1945 rok
Władysław Brylski chciał sprzedać Mazurkiewiczowi sacharynę, która w związku z brakiem cukru była towarem luksusowym. Brylski był przedwojennym ekspedytorem „Kuriera Codziennego”. Po wojnie został waluciarzem i handlarzem. Mazurkiewicz zaproponował Brylskiemu kupno dwóch złotych bransoletek oczywiście za bardzo korzystną cenę. Miesiąc po tej transakcji Brylski spytał króla czarnego rynku, czy może mu sprzedać dolary. Władysław Brylski został postrzelony w tył głowy 26 lipca 1945 roku w drodze do klasztoru na Bielanach. Ofiara miała przy sobie 160 000 złotych. Mazurkiewicz spalił portfel i dokumenty, a następnie pojechał nad Wisłę. Tam się opalał i czekał, aż plażowicze pójdą. Do worka z ciałem wrzucił duży kamień i zaciągnął, jak sam nazywał „pakunek”, jak najdalej potrafił.
4. Józef Tomaszewski – 25.10.1945 rok
W 1945 roku we wsi Brodła, Władysław wyrzucił nagie zwłoki mężczyzny z przestrzeloną głową z broni kalibru 7,65 mm. Jak opowiadali mieszkańcy wioski samochód przyjechał od strony Krakowa i zatrzymał się na polnej drodze, która prowadziła do lasu. Jako, że w tamtych latach każdy samochód poza ciężarówką wojskową, łazikiem lub motorem budził zainteresowanie cała wioska obserwowała, jak kierowca wyrzucił do przydrożnego rowu niewielki pakunek. Władysław zatrzymał się na chwilę, aby wytrzeć siedzenia pasażera – w tym czasie podszedł do niego mieszkaniec wsi zainteresowany samochodem. Zestresowany Elegancki morderca chciał jak najszybciej odjechać, ale niestety wpadł do rowu tylnymi kołami. Aby móc się wydostać Władysław Mazurkiewicz poprosił miejscowego chłopa, któremu zapłacił sześćdziesiąt złotych za pomoc i odjechał. Zwłoki mężczyzny znaleźli mieszkańcy Brodeł.
Następnego dnia, tj. 26 października 1945 roku krakowski wydział kryminalny wszczął poszukiwania kierowcy, który krążył po wsi – mieli o tyle ułatwione zadanie, że mieszkaniec wsi zapisał numer rejestracyjny: A26064. Zamordowanym był Józef Tomaszewski – bankowiec, który przed wojną prowadził kantor na Dworcu Głównym, a w czasie okupacji sklep galanteryjny na ulicy Długiej 28. Wyszedł z mieszkania 25 października 1945 roku, wziął 200 000 złotych. O interesie życia była poinformowana jego żona – miał kupić dużą sumę dolarów.
Milicja na podstawie numeru rejestracyjnego ustaliła, że kierowcą był Władysław Mazurkiewicz. Przerażony swoją sytuacją wytłumaczył mecenasowi Henrykowi Wallischowi, że nastąpiła pomyłka, ponieważ faktycznie jechał tamtą drogą, ale do zakonu Bernardynów w Alwerni. Sprawę prowadził prokurator Edward Jaśko – dobry znajomy Władysława. Alibi zapewniła Mazurkiewiczowi Agnieszka Riesenhorst – Riess – pracownica krakowskiego Polskiego Czerwonego Krzyża, która podobno towarzyszyła mu w drodze do zakonu oraz ojciec Serafin Potoczny, którego to mieli odwiedzić. Według zeznań Agnieszki, w drodze powrotnej wpadli tylnymi kołami do rowu i dlatego też, mieszkańcy wsi Brodło zapamiętali twarz Mazurkiewicza. W dniu 16 lutego 1946 roku Edward Jaśko podjął decyzje o wypuszczeniu pięknego Władka z aresztu i umorzeniu całego śledztwa. Według niego w tym samym dniu, tj. 25 października po wsi Brodło jeździły dwa takie same samochody – jeden był mordercy, a drugi Mazurkiewicza i oba wpadły do rowu. Mazurkiewicz mógł odetchnąć, był wolny. Zrabowane Józefowi Tomaszewskiemu 220 tysięcy złotych wydał na grę w karty, resztę na honoraria dla adwokatów. Pierwszy proces został uznany za porażkę wymiaru sprawiedliwości. Świadkowie bali się zeznawać, gdyż krążyła plotka, że zeznawanie przeciwko Mazurkiewiczowi jest niebezpieczne, ponieważ ma dobre koneksje. Śledztwo było ważnym elementem toczącego się 10 lat później procesu.
5. Jerzy de Laveaux – 28.05.1946 rok
Jerzy i Mazurkiewicz byli sąsiadami – mieszkali w tej samej kamienicy na ulicy Biskupiej 14 na czwartym piętrze. Jerzy de Laveaux był potomkiem szlacheckiej rodziny. W czasie okupacji pomnożył rodzinny majątek handlując z Niemcami. Chciał zrobić interes na skórze podeszwowej. Przed transakcją piękny Władek pojechał do swojego przyjaciela Tadeusza Zajdla – mężczyzna przechowywał dla Mazurkiewicza pistolet walther, gdyż Władek obawiał się rewizji. Dogodnym dniem na „transakcję” okazał się 29 maja 1946, ponieważ żona Jerzego – Jadwiga pojechała w odwiedziny do siostry do Warszawy. Skóra miała być do odebrania w klasztorze na Bielanach. Elegancki morderca zabił sąsiada strzałem w głowę. Jerzy miał przy sobie szwajcarski zegarek Doxa, tysiącdolarowy banknot, złotą obrączkę oraz bursztynową cygarniczkę. Władysław Mazurkiewicz następnie udał się na plażę nad Wisłę, gdzie najpierw się opalał i kąpał czekając aż plaża opustoszeje. Spalił tam kenkartę oraz utopił pistolet. Późnym popołudniem utopił ciało Jerzego de Laveaux, obciążając je dodatkowo kamieniem. Ciała nie odnaleziono. Krążyły opowieści, że Jerzy uciekł za granicę przed komunistami lub zginął przy jakimś interesie ze skórą. Zapobiegliwy morderca z kwiatkiem oczywiście zgadzał się z tą wersją. A co zrobił ze skradzionymi rzeczami? Zegarek sprzedał w Niemczech za marki, a dolary ukrył w garażu.
Władysław przestał zabijać na kilka lat – nie było dowodów, aby zabijał, ale z drugiej strony trudno uwierzyć, że przestał to robić. Miał nieposzlakowaną opinię, został pracownikiem Polskiego Czerwonego Krzyża. Jeździł z transportami przesiedleńców po całej Europie. Zatrudnił się też, jako przedstawiciel handlowy wytwórni win, awansował na instruktora Polskiego Związku Motorowego, orzekał w kolegium karno-administracyjnym i był ekspertem od motoryzacji. Jeździł z milicjantami na miejsca wypadków. Był znany w Krakowie, szanowany i lubiany.
6. Jadwiga de Laveaux – 16.05.1955 rok
Kolejną ofiarą była żona Jerzego de Laveaux – pięćdziesięcioletnia Jadwiga zwana Basią. Władysław wkradł się w jej łaski. Kobieta ufała mu na tyle, że dawała na przechowanie kosztowności, futra i złoto. Pewnego razu poinformował kobietę, że Urząd Bezpieczeństwa planuje rewizję w jej mieszkaniu. Blefował, ale to jeszcze bardziej zbliżyło kobietę do Mazurkiewicza. Wyznał jej uczucie, obiecał małżeństwo, ale przestało mu się podobać, że sąsiadka dopominała się zwrotu dolarów oddanych mu na przechowanie. W końcu 16 maja 1955 roku zaprosił Jadwigę do swojego garażu, w którym miał przygotowany kącik dla gości. Zabił ją strzałem w tył głowy.
7. Zofia Suchowa – 16.05.1955 rok
Jedyną osobą wiedzącą o spotkaniu z Jadwigą była jej siostra– Zofia Suchowa zwana Heleną. Władysław powiedział Zofii, że jej siostra odpoczywa na tapczanie z tyłu garażu. W momencie, gdy Zofia się odwróciła do niego plecami Mazurkiewicz wykorzystał sytuację i ją zastrzelił. Zwłoki sióstr, Elegancki morderca zakopał w garażu, na wierzch położył warstwę cementu, a na nią dywan. Utrzymywał, że siostry nie mogły znieść reżimu komunistycznego i uciekły lub, że pojechały do męża Zofii. Po odkryciu morderstwa sióstr dotychczasowy adwokat Mazurkiewicza – Edward Jaśko złożył rezygnację.
W takim razie, jakim cudem Mazurkiewicz „wpadł” skoro przez tyle lat jego system zabijania działał bez zarzutu?
8. Stanisław Łopuszyński – 24.09.1955 rok
Niedoszłą ofiarą Mazurkiewicza był 35 – letni Stanisław Łopuszyński, któremu morderca obiecał pomoc przy zakupie zegarków. Transakcja miała przebiec bezproblemowo – marynarz chciał sprzedać dużo zegarków z przemytu po okazyjnej cenie, gdyż niedługo wypływał w rejs i potrzebował pieniędzy. W tym celu Mazurkiewicz razem ze Stanisławem pojechali do Zakopanego. W drodze powrotnej, gdy Stanisław spał Elegancki morderca strzelił w tył głowy. Był przekonany o tym, że strzelając z bliskiej odległości na pewno zabije śpiącego mężczyznę. Jakież było jego zdziwienie, gdy Łopuszyński się ocknął i spytał skąd taki huk. Mazurkiewicz stwierdził, iż dla żartu strzelił z „żabki”. I choć trudno w to uwierzyć, ale Łopuszyński nie miał pojęcia, co się stało. Władysław przeprosił i zawiózł Stanisława do lekarza, żeby opatrzeć niewielką ranę, a następnie odwiózł go do Krakowa. Był winien Stanisławowi pieniądze – jako że nie miał, z czego oddać to zaproponował, jako rekompensatę swój samochód opla olympie, który Stanisław z radością przyjął. Po kilku dniach Stanisławowi zaczynały dokuczać bóle głowy – nie mógł uwierzyć, gdy w szpitalu po zrobieniu prześwietlenia okazało się, że w jego głowie tkwi pocisk z broni kaliber 6,35 mm, który zatrzymał się na kości potylicznej. Po operacji przesłuchiwał go posterunkowy Józef Romanowski, który starał się ustalić szczegóły całego zajścia. Pozostawiona w głowie Łopuszyńskiego kula stała się sprawcą wszystkich kłopotów Mazurkiewicza. To przez nią trafił do aresztu. Nawet wtedy szedł w zaparte i twierdził, że nie ma pojęcia jak pocisk znalazł się w czaszce Łopuszyńskiego. Przesłuchujących go milicjantów straszył swoimi wpływami.
Wszczęcie śledztwa
03.10.1955 rok – naczelnik Wydziału Śledczego Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Krakowie rozpoczął śledztwo w sprawie usiłowania zabójstwa Stanisława Łopuszyńskiego z Warszawy. Poszkodowany wskazał potencjalnego sprawcę – według niego miał zostać postrzelony przez Władysława Mazurkiewicza w drodze powrotnej z Zakopanego. Podejrzanego nie zastano w domu, ale rozesłano listy gończe i 1 listopada 1955 roku w kawiarni Orbis w Zakopanem milicja zatrzymała eleganckiego mieszkańca Krakowa – Władysława Mazurkiewicza. Elegancki morderca nie przyznał się do winy i wystosował pismo do prokuratury sygnowane przez jednego z adwokatów krakowskich, aby oddalić od siebie podejrzenie. Pisał w nim, że Stanisław Łopuszyński podczas ich wypadu do Zakopanego zniknął na kilka godzin i spędził noc poza hotelem, a po powrocie był w stanie nietrzeźwym. Kiedy oskarżono go o zabójstwa, nikt nie chciał uwierzyć w jego winę.
Rutynowo zarządzono przeszukanie w mieszkaniu Mazurkiewicza na ulicy Biskupiej 14 oraz garażu wynajmowanego przy ulicy Marchlewskiego 49. Garaż był na tyle duży, że poza samochodem było tam również miejsce na niewielki kącik gościnny, gdzie można było przenocować. Sprawdzono również samochód podejrzanego w celu sprawdzenia śladów użycia broni. Pierwsza rewizja garażu nic nie wykazała.
13.12.1955 rok – przeszukano garaż po raz drugi centymetr po centymetrze. Dopiero wtedy śledczym rzuciła się w oczy nieco jaśniejsza plama betonu na posadzce. Zaczęli kuć i ku swojemu zaskoczeniu odkryli zamurowane ciała dwóch sąsiadek Mazurkiewicza. Następnego dnia piękny Władek został przesłuchany i przyznał się do zabójstw. Jako motyw, Władysław utrzymywał, że zabił siostry, ponieważ przekazały mu sporą część swoich precjozów do przechowania, a on je zbył i nie był w stanie ich oddać.
Przypisywanie kolejnych zbrodni
Po odkryciu ciał w garażu rozpoczyna się medialna licytacja. Pojawiły się pogłoski o 30 trupach Mazurkiewicza. Najprawdopodobniej milicja próbowała przypisać mu hurtowo wszystkie niewyjaśnione zbrodnie i zaginionych z ostatnich lat. Z akt wynika, że prokurator próbował mu przypisać jeszcze, co najmniej dwa morderstwa – miała to być Krystyna Robniak z Krynicy, która wyszła w czasie okupacji z domu z torbą pełną pieniędzy i nie wróciła oraz Helena Parafińska z Krakowa, która zaginęła w podobny sposób tylko z tysiącem dolarów. Śledczy rozkopali nawet grób psa Mazurkiewicza, który znajdował się w Woli Justowskiej. Przypuszczali, że mógł tam ukrywać inne zwłoki, ale poza psimi kośćmi nic innego nie znaleźli.
Proces Eleganckiego Mordercy
W styczniu 1956 roku sprawę Eleganckiego Mordercy przejęła Komenda Główna Milicji Obywatelskiej, a sam Mazurkiewicz został przewieziony z Krakowa do aresztu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie.
24 marca 1956 kapitan Tadeusz Jurak zagroził Mazurkiewiczowi, że jeżeli nie przyzna się do zabójstw to aresztują jego schorowanego ojca. W ciągu kilku dni Piękny Władek opisał wszystkie swoje morderstwa w liście, który został dołączony do akt sprawy i stał się podstawą oskarżenia. Przyznał się w nim do zabójstwa Jerzego de Laveaux oraz Wiktora Zarzeckiego. Było też podejrzenie, że o jego działalności wiedziała żona. Była aptekarką. Śledczy podejrzewali, że to ona dostarczyła mu cyjanku. Była nawet aresztowana, ale Mazurkiewicz wziął całą winę na siebie.
06 sierpnia 1956 rok – rozpoczął się proces Mazurkiewicza. Akt oskarżenia liczył 29 stron, materiał dowodowy 5 tomów akt, 3000 stron maszynopisu i kilkadziesiąt dowodów, np.
- denko i podajnik z magazynka pistoletu walther, kaliber 6,35 mm,
- pociski wyjęte ze zwłok Jadwigi de Laveaux i Zofii Suchowej,
- pocisk z głowy Stanisława Łopuszyńskiego,
- łuska pocisku znaleziona w garażu,
- biżuteria zdjęta ze zwłok Jadwigi de Laveaux.
Mazurkiewicza oskarżono o 6 zabójstw:
- 15 grudnia 1943 rok – Wiktor Zarzecki, zabójstwo poprzez otrucie ma do sprzedania sporą ilość dolarów, herbatka z wódką i trucizną
- 17 lipca 1945 rok –Władysław Brylski, zabójstwo poprzez postrzał
- 25 października 1945 rok – Józef Tomaszewski, zabójstwo poprzez postrzał
- 28 maja 1946 rok – Jerzy de Laveaux, zabójstwo poprzez postrzał
- 16 maja 1955 rok – Jadwiga de Laveaux, zabójstwo poprzez postrzał
- 16 maja 1955 rok – Zofia Suchowa, zabójstwo poprzez postrzał
I dwa usiłowania zabójstwa:
- 16 marca 1943 rok- Tadeusz Bommer
- 24 września 1955 rok – Stanisław Łopuszyński
Sądzę, że warto tutaj obalić informację zawarte w naszej Wikipedii, która pisze, że „Spośród 30 morderstw, do których [Mazurkiewicz] przyznał się w śledztwie, oskarżono go o 6, na czterech mężczyznach i dwóch kobietach, oraz o 2 usiłowania”. Mazurkiewicz nie przyznał się do 30 morderstw – początkowo nie przyznawał się do niczego, a milicjanci przed drugą rewizją w garażu nic na niego nie mieli. Ani w domu, ani w garażu nie znaleźli narzędzia zbrodni. Dopiero druga rewizja w garażu okazała się sukcesem.
Procesem żyła cała powojenna Polska. Sprawa była na czołówkach wszystkich gazet w kraju. Przed Wojewódzkim Sądem w Krakowie zbierały się tłumy, a koniki sprzedawały wejściówki po sto złotych. Prasa, radio, Polska Kronika Filmowa – wszyscy interesowali się procesem szarmanckiego Władysława. Relacje z każdego dnia rozprawy były również publikowane w najważniejszych gazetach, np. w „Expressie Wieczornym”. Przed procesem tak przebudowano salę rozpraw, by jak najwięcej osób mogło się w niej zmieścić. Idąc wieczorem ulicami Krakowa przez otwarte okna dochodziły odgłosy radia, nadającego relacje z procesu.
Pojawiło się wiele plotek – jedną z nich była ta, że przez wiele lat Mazurkiewicza chroniło go UB, który był tylko tępym narzędziem w rękach swoich mocodawców. Padło również podejrzenie, że nie działał sam, ponieważ transportowanie wszystkich ofiar nad Wisłę wymagało sporej siły i Mazurkiewicz w pojedynkę nie dałby rady wrzucić ofiary do małego bagażnika swojego auta. Badano również wątek gestapo, jednak najprawdopodobniej była to biznesowa współpraca z kapitanem Rudolfem Arnoldem. W książce Cezarego Łazarewicza „Elegancki morderca”, który opisał historię Mazurkiewicza nie było wzmianki o tym, żeby Mazurkiewicz był szpiclem czy prowokatorem UB.
Ekscentryczny obrońca mordercy
Poprzedni adwokat Mazurkiewicza zrezygnował, gdy odkryto zwłoki Zofii i Jadwigi. Obrońcą Mazurkiewicza został adwokat – osiemdziesięcioczteroletni Zygmunt Hofmokl-Ostrowski. Rozgłos zapewniła mu sprawa z 1924 roku – jeden ze świadków obraził go podczas składania zeznań. Rozeźlony Ostrowski wyjął z kieszeni togi pistolet i zaczął do niego strzelać. Był obrońcą, który gotów był zrobić dla swojego klienta prawie wszystko. Żaden inny adwokat nie chciał podjąć się tego procesu, gdyż wszyscy wiedzieli, że jest to misja z góry skazana na porażkę.
Niepoczytalność ostatnią deską ratunku
Jednym z głównych argumentów obrony, który przyjął Hofmokl było to, że Mazurkiewicz pomagał władzy ludowej usuwać tych, którzy i tak nie przydaliby się państwu. Pamiętajmy, że toczyła się walka polityczna – komuniści narzucili Polsce swój ustrój, w którym przedwojenna klasa średnia była grupą podejrzaną i poddawaną represjom. Nikt się nie martwił o zaginionego bankiera czy waluciarza. Mazurkiewicz działał bezkarnie przez tyle lat, bo milicja i SB była zajęta szukaniem „wrogów ludu”. Obrońca Mazurkiewicza utrzymywał, że jego ofiarami byli dawni ziemianie, przedsiębiorcy oraz ludzie zajmujący się nielegalnym handlem złotem i dewizami, czyli zgodnie z doktryną humanizmu socjalistycznego, jednostki społecznie niepełnowartościowe. Niestety fortel był nieskuteczny.Korespondent amerykańskiego „Time” obserwujący proces trafnie zauważył, że „Tak wielu ludzi usuwanych było przez tajną policję, że nikomu nie przyszło do głowy, by podejrzewać o to prywatną inicjatywę”.
Proces Mazurkiewicza trwał zaledwie 15 dni. Około 100 świadków, biegli, psychiatrzy i oskarżony, który przyznał się do winy. 24 sierpnia 1956 roku Mazurkiewicz odwołał swoje zeznania, ale nie miało to już większego znaczenia. 25 sierpnia 1956 roku odbyła się mowa prokuratorska między Zygmuntem Hofmokl-Ostrowskim a Zygmuntem Piątkiewiczem, który 11 lat później oskarżał Karola Kota. Hofmokl-Ostrowski twierdził, że w dzieciństwie, nastąpiły zmiany, które później doprowadziły go do zbrodni. Mazurkiewicz dorastał bez matki, która porzuciła go w dzieciństwie. Jako dziecko bardzo za nią tęsknił, pisał do niej czułe listy, prosił by wróciła. Dodatkowo obrońca mordercy podtrzymywał, że Władysław był urodzonym mordercą, cierpiącym na schizofrenię paranoidalną, rozszczepienie jaźni – pomimo tego, że dwaj psychiatrzy: doktor Karol Spett oraz doktor Bogusław Winid obalili tę linię obrony. Podstawą do tego twierdzenia był rzekomy zez widlasty, który miał mieć Władysław. Jednak niepoczytalność była jedyną deską ratunku dla Władysława. Prokurator Piątkiewicz żądał ośmiokrotnej kary śmierci dla Mazurkiewicza.
Podczas procesu Mazurkiewicza jego obrońca Zygmunt Hofmokl – Ostrowski otrzymywał wiele pogróżek. Wszystkie przychodziły oczywiście listownie. Pozwólcie, że zacytuje tutaj taki list: “Szanowny Panie, na świecie jest wielu ludzi, którzy dla sławy dokonują różnych czynów, ale takich ludzi, którzy dla sławy bronią morderców na świecie jest bardzo mało. Panie mecenasie, zanim pańskiego pacjenta oddałbym pod badania psychiatryczne najpierw kazałbym pana zbadać psychiatrom. Nawet nie zdaje pan sobie sprawozdania z tego ile dla społeczeństwa pańskie wywody przynoszą demoralizacji. Gdyby we mnie wstąpił demon Mazurkiewicza pierwszego zamordowałbym pana, panie mecenasie.” (C. Łazarewicz, Elegancki morderca, str. 175).
30 sierpnia 1956 roku o godzinie 14:00 ogłoszono wyrok. Mazurkiewicz został skazany na ośmiokrotną karę śmierci, przy czym pierwsze pięć zostało zmienionych na mocy amnestii na 15 lat więzienia.
Ostatnia deska ratunku
06.09.1956 rok – Zygmunt Hofmokl – Ostrowski napisał pismo do Sądu Najwyższego, w którym wytykał błędy w zeznaniach świadków, nadal powoływał się na niepoczytalność Mazurkiewicza. Próba unieważnienia wyroku kończy się fiaskiem. Sąd utrzymał wyrok.
W listopadzie 1956 roku Elegancki Morderca został przeniesiony do celi śmierci na Montelupich. Cele śmierci znajdowały się w piwnicach więzienia i były nazywane gettem. Morderca z kwiatkiem napisał jeszcze list do Władysława Gomułki – nic to jednak nie dało. W porannych gazetach 28 stycznia 1957 roku ukazała się informacja, że Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.
Wykonanie wyroku
Regulamin wykonywania kary śmierci Centralnego Zarządu Zakładów Karnych mówił o tym, że więzień nie mógł znać daty wykonania wyroku. Wyrok wykonano 29 stycznia 1957 roku. Bazując na książce Cezarego Łazarewicza nie było żadnej wzmianki, iż Mazurkiewicz wypowiedział: „Do widzenia, panowie, niedługo wszyscy się tam spotkamy.” Znalazłam informacje o tym zdaniu na wielu stronach internetowych – chociażby na naszej poczciwej Wikipedii. Mecenas, który podobno był bardzo dokładny na pewno nie ominąłby ostatnich słów skazanego.
Przy egzekucji obecny był prokurator Zygmunt Piątkiewicz, naczelnik więzienia, lekarz, protokolant, kat i obrońca Hofmokl-Ostrowski. Kat musiał być ubrany zgodnie z regulaminem, tj. dwurzędowy czarny garnitur, czarne buty, czarne skarpetki, czarny krawat, biała koszula, białe rękawiczki. Ostatnim życzeniem mordercy było spotkanie z macochą – Stanisławą Mazurkiewicz. O godzinie 19: 20 kat zawiązał mu przepaskę na oczach i zaprowadził do pomieszczenia z zapadnią. Mazurkiewicz był poważny, popadł w otępienie i szedł na szafot z papierosem w ustach. I znowu nawiązując do regulaminu Centralnego Zarządu Zakładów Karnych skazany miał zostać w pozycji wiszącej przez minimum 20 minut. O godzinie 19: 40 więzienny lekarz stwierdził zgon 44-letniego Władysława Mazurkiewicza
Tekst w większości powstał w oparciu o książkę Cezarego Łazarewicza, pt. “Elegancki morderca”. Jeszcze raz dziękuję za polecenie mi tej lektury przez Book – Beer Geek 🙂 Jeżeli chcecie poznać dokładną historię Władysława Mazurkiewicza to zachęcam Was do przeczytania ww. książki.
Przepraszam, ale powinno być “Polaków”.
Faktycznie 🙂 Dziękuje za czujność!
Bardzo interesujący i dobrze napisany artykuł. Może Panią zaciekawi, że mój wuj doskonale znał Mazurkiewicza. Jego rzekoma elegancja i wytworność są dyskusyjne, ale chciałbym zwrócić uwagę Pani na dwa aspekty sprawy. 1. Bommer – Żyd, który ukrywa się w rodzinnym mieście i handluje złotem i walutą? Było to niespotykane. Zeznał w czasie procesu, że bał się M., ale po próbie otrucia żąda od niego – i otrzymuje – pieniądze za niedoszłą transakcję. 2. Zarzecki i Brylski – M. przyznał się do zabójstw, o które nikt go nie podejrzewał. Dlaczego? 3. Można przyjąć, że każdy kt. planuje zbrodnię, bierze pod uwagę zatarcie śladów, w tym pozbycie się ciała. M. wprost zeznaje, że po zabójstwie de L. nie miał pomysłu, co zrobić z ciałem – a przecież miał zamiar go zabić w samochodzie. Jakim cudem upchnął ciało de L. w bagażniku opla Olimpii – nota bene samochodzie, który mój ojciec kupił od Mazurkiewiczowej. Takich uwag jest jeszcze kilka, ale nie chcę nimi Pani zanudzać i oczywiście proszę traktować je jako uzupełnienie a nie jakaś próba korekty Pani znakomitego tekstu. Pozostaje w szacunku, P.K.
Fajny artykuł i blog 🙂
Pozdrawiam!